Oko w oko. Przemysław Sarosiek: Sędziowanie to niewdzięczne i trudne zajęcie [WYWIAD]

2014.09.10 00:00
Dziś moim i Państwa gościem jest Przemysław Sarosiek - sekretarz, członek zarządu, administrator strony i rzecznik prasowy Podlaskiego Związku Piłki Nożnej, ale także jeden z najbardziej znanych sędziów piłkarskich na Podlasiu.
Oko w oko. Przemysław Sarosiek: Sędziowanie to niewdzięczne i trudne zajęcie [WYWIAD]
Fot: Krzysztof Grodzki
Przemysław Sarosiek - pierwszy od lewej

Czym Pan się obecnie zajmuje?

Pracuję w Podlaskim Związku Piłki Nożnej. Jestem sekretarzem związku, członkiem Zarządu, administratorem strony internetowej i rzecznikiem prasowym. A że z wykształcenia jestem prawnikiem, to zajmuję się też kwestiami prawnymi w związku. I szeregiem innych obowiązków. Jak to w życiu bywa, te "inne obowiązki" w miarę lat pracy zdominowały moją aktywność.

Jest Pan też sędzią piłkarskim. Jak zaczęła się Pana przygoda z sędziowaniem?

W zasadzie to byłem sędzią piłkarskim. Na trawie moja przygoda zakończyła się w maju 2012 roku. Jestem natomiast sędzią futsalu, czyli halowej odmiany piłki nożnej. A przygoda z sędziowaniem? Zaczęło się bardzo dawno temu - w 1990 roku, kiedy jeszcze jako uczeń liceum usiłowałem powetować sobie fakt, że nigdy nie udało mi się zostać piłkarzem. A że Pan Bóg poskąpił talentu zawodnika, to szukałem jakiegoś sposobu, żeby jednak mieć kontakt z futbolem nie tylko jako kibic. Przypadkiem mój nauczyciel wychowania fizycznego w V LO - Janusz Kaczmarz - znalazł gdzieś ogłoszenie o kursie sędziowskim i zapisałem się. Razem z kilkoma znajomymi zaczęliśmy chodzić. I tak się to zaczęło. Nie miałem jeszcze pojęcia, ilu dzięki temu poznam wspaniałych ludzi i ile będę miał z tego przeżyć i emocji. A kiedy zdałem egzaminy, marzenie się spełniło i znalazłem się na boisku.

W jakiej roli czuje się Pan lepiej - sędzia na boisku trawiastym, czy też na hali?

Jako człowiek z kompleksami uważam, że miernikiem wartości jest to, jak wypadam w rywalizacji z innymi ludźmi, którzy wykonują tę samą pracę, co ja. W rywalizacji futsalowej od wielu lat jestem w ekstraklasie. Od dwóch lat jestem tzw. zawodowym sędzią futsalu, których w Polsce jest tylko 14. Skoro od lat jestem w grupie sędziów najwyższej ligi, która od dwóch lat jest naprawdę bardzo wąska, a na trawie szczytem moich możliwości była liga IV, to odpowiedź nasuwa się sama.

Muszę zadać to pytanie: dlaczego człowiek z kompleksami?

Zacznijmy od tego, że obecnie pierwsze wrażenie robi się na podstawie wyglądu, a ja... no cóż... Bradem Pittem na pewno nie jestem. Poza tym ktoś o wzroście siedzącego psa musi jakoś dorównać większym od siebie i tak było od dzieciństwa, niestety. W ramach leczenia kompleksów zaliczyłem naukę jazdy konnej, szkoły muzyczne dwóch stopni, aikido, a potem, w ramach przełamywania wrodzonej nieśmiałości i braku pewności, zostałem dziennikarzem sportowym, którym byłem przez kilkanaście lat. No i jako niespełniony piłkarz zacząłem sędziować, żeby udowodnić wszystkim dookoła i sobie, że nie grając porządnie w piłkę można być porządnym sędzią. Niekiedy sztuka się udawała i sędziowałem w miarę dobrze. Znacznie częściej bilans wypadał inaczej.

Wróćmy do sędziowania futsalu w ekstraklasie. Da się z tego wyżyć? Czy traktuje to Pan jako pasję i dodatkowe zajęcie?

Jedno nie wyklucza drugiego. Znam ludzi, którzy z sędziowania futsalu zrobili sobie drugi zawód i czerpią z tego dochody, choć chyba nikogo w Polsce, kto jest wyłącznie sędzią futsalu i z tego żyje. Generalnie przy pewnej dyscyplinie można uzyskać z tego przyzwoite dochody, ale to niestety kosztuje. Przykład: jadąc na turniej akademicki w futsalu 3-4-dniowy zarabiam na czysto ok. 1200 zł. Każdego dnia muszę jednak sędziować 7-8 spotkań. Pod koniec dnia muszę się naprawdę koncentrować, żeby odróżnić zawodników od siebie i pamiętać, kto gra na którą bramkę. A następnego dnia już na starcie jest się bardziej zmęczonym, natomiast mecze z upływem rywalizacji są coraz trudniejsze (zawodnicy grają już o awans, przegrywający odpadają z rywalizacji), więc moje decyzje (nieważne - błędne czy prawidłowe) wywołuję w nich coraz większe emocje. Po zakończeniu turnieju mam dość piłki nożnej na kilka dni i nie mam ochoty oglądać jej w telewizji, czy nawet o niej czytać. Mecze ekstraklasy też nie należą do przygód łatwych. Jedzie się po kilkanaście godzin po to, żeby przez około półtorej godziny pracować na maksymalnej koncentracji, prowadzić mecz, w którym większość zawodników gra zawodowo. Moje decyzje mają wpływ na to, jak wykonuję moją pracę, a świadomość tego, to stres. Ekstraklasie towarzyszy telewizja, czasami na żywo, relacjonująca mecze ligowe. Zawsze towarzyszy nam obserwator oceniający pracę. Niska ocena będąca konsekwencją błędu może sprawić, że spada się z ligi. Wiem, że to trąci masochizmem, ale gdybym tego nie lubił, to znalazłbym równie dochodowe zajęcie, które mniej mnie kosztuje.

Czyli generalnie nie nudzi się Pan w życiu. Rodzina nie narzeka?

Szczerze, to nie pamiętam, kiedy ostatnio się nudziłem. Rodzina traktuje moje zajęcia z pobłażliwością. Mam fantastyczną żonę Joasię, która, mimo że jest dużo ode mnie młodsza, potrafi zrozumieć, że facet to w gruncie rzeczy duże dziecko, które nie zawsze zachowuje się racjonalnie. Joasię - a wcześniej moich rodziców - zawsze dużo kosztowały zwłaszcza moje przygotowania do egzaminów. Szczególnie tych kondycyjnych, bo to akurat moja słabsza strona. Bywało, że 3-4 miesiące trenowałem 5 razy tygodniowo i pilnowałem diety, żeby poradzić sobie na bieżni. Niestety, nie mam w sobie genów antylopy i bieganie zawsze przychodziło mi z trudem. Nigdy go też nie polubiłem i zapewne już nie polubię. A że z wiekiem sprawność fizyczna nie rośnie, a wręcz przeciwnie, to coraz więcej mnie te przygotowania kosztują. Poza tym od 23 lat weekendy to dla mnie najbardziej intensywny okres w tygodniu i w domu bywam gościem. Zdarza się, że wyjeżdżam w sobotę o świcie i wracam w poniedziałek przed południem. Nie liczę imprez rodzinnych, na które nie dotarłem lub się potężnie spóźniłem. Ale od 3 lat musiałem trochę z sędziowaniem zwolnić. Zostałem tatą małej Dagmary. A córka nie jest taka wyrozumiała, jak jej mamusia.

Jak Pan ocenia poziom sędziowania na Podlasiu? Chodzi mi o piłkę trawiastą.

Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. A ja dodatkowo podlegam pokusie relatywizacji polegającej na gloryfikowaniu czasów, gdy sam sędziowałem w porównaniu do tego, co jest teraz, dlatego nie będę porównywał przeszłości z teraźniejszością. W porównaniu do poziomu ogólnopolskiego, to nie wypadamy najlepiej: w tej chwili mamy tylko jednego sędziego na poziomie lig centralnych (ekstraklasy, I i II ligi), który sędziuje na razie tylko mecze drugoligowe. Z drugiej strony jednak zawodników czy trenerów z Podlasia w tych najwyższych ligach też jest jak na lekarstwo. A jeśli chodzi o to, jak obecnie radzą sobie podlascy sędziowie na podlaskich boiskach, to chyba wszyscy sami to widzą i oceniają. Nie usprawiedliwiając nikogo ani niczego, powiem tylko, że sędziowanie to niewdzięczne i trudne zajęcie. Czasami myślę, że trudniejsze niż granie lub trenowanie. Bo kiedy trener lub zawodnik jest dobry? Wtedy, kiedy wygrywa, awansuje. A kiedy wygrywa sędzia? Wtedy, kiedy nikt nie ma do niego pretensji. Dążenie do takiego celu czasami się udaje, ale częściej przypomina marsz do horyzontu, który każdy widzi, ale nie może do niego dotrzeć. Poza tym sędziowanie wymaga dwóch sprzecznych rzeczy: pokory i pewności siebie. To pierwsze pomaga.

Może Pan to szerzej objaśnić?

To pierwsze wymagane jest do tego, żeby pamiętać, że sędzia jest dla zawodników - nie odwrotnie. To drugie do tego, żeby na boisku dopilnować, żeby zawodnicy grali w piłkę, a nie sędziowali. Bo czasami im się role mylą.

Błażej Okuła
24@bialystokonline.pl

1327 osób online
Wersja mobilna BiałystokOnline.pl
Polityka prywatności | Polityka cookies
Copyright © 2001-2024 BiałystokOnline Sp. z o.o.
Adres redakcji: ul. Sienkiewicza 49 lok. 311, Białystok, tel. 85 746 07 39