Są ludzie, którzy lubią żyć przeszłością. Noszą dzwony, mają w domu czarno-biały telewizor, słuchają muzyki z winyli, a jajka kupują od czterdziestu lat u tego samego człowieka na ryneczku. Brzydzą się neonami galerii handlowych i nigdy przenigdy nie wejdą do diabelskiego internetu.
Tolerancyjny Białystok wychodzi dziś naprzeciw wszystkim, którzy tradycję handlu na osiedlowych bazarkach cenią wyżej niż komfort zakupów w czystej, eleganckiej, jasnej galerii. Nowe ryneczki już wkrótce spełnią wiele marzeń o porannym spacerku wśród zabłoconych szczęk, w których przemarznięci ludzie sprzedają jaja prosto od chłopa, świeżo zebrane grzyby i świeżo cięte kwiaty.
Czy dziś, w epoce asfaltu, wideorozmów i piętrowych parkingów pod galeriami jest wciąż jeszcze miejsce dla małego handlu na trawniku przed dyskontem? Czy konsument, mając do wyboru regały pełne dóbr każdej jakości, ilości, koloru, wagi i terminu ważności, jest w stanie zmusić się do upaprania butów na ryneczku, by kupić dwa twarde pomidorki i pół kilo ziemniaków?
Myślę, że nie. Że czasy się zmieniają. Ale wielu uparcie twierdzi jednak, że tak.
Z drugiej strony:
Tu nie chodzi tylko o zwykły szacunek do tradycji. O kurczowe trzymanie się czasów słusznie minionych, za wszelką cenę i pomimo nieuchronnego postępu cywilizacyjnego. Nawet nie chodzi o obawę przed całkowitym wyginięciem tego, co nam przypomina doskonały czas świeżych produktów, kiełbas, co potrafiły nie zepsuć się przez tydzień, mleka, co się zsiadało, truskawek, co miały smak.
Tu chodzi o ludzi. O tych, co stracili pracę jak na Jurowieckiej zaczęły się wykopy. Tych, co wstawali o piątej rano, żebyś miał świeżą bułkę na śniadanie i jabłka prosto z drzewa. I tych, którzy zaczęli bankrutować, bo nie mieli szans z zagraniczną siecią, która sprzedaje jajka taniej niż sama kura.
Niby jesteśmy tacy solidarni, tacy wrażliwi. A odpuszczamy wizytę w osiedlowym warzywniaku, bo złotówkę drożej i buty się ubrudzą. No to teraz jest czas próby. Jesteś za swoimi czy nie? Trzymasz z Panem Waldkiem, co z przyczepy wędlinę sprzedaje czy z Panem Jeronimo, który ma w głębokim poważaniu, jaki jest skład parówek i pasztetu za trzy pięćdziesiąt.
To nie jest tęsknota za przeszłością. To jest szacunek dla sąsiada i szansa na zdrową marchewkę bez nawozów. No i pewnego rodzaju próba. Jeden za wszystkich, wszyscy na bazarki!
Smacznego!
24@bialystokonline.pl