Białystok Online

Kultura i Rozrywka

Dwa bilety, chętnych trzech. I co teraz? Sztuka improwizacji w BTL

2025.11.04 08:00
Dwa bilety, chętnych trzech. I co teraz? Sztuka improwizacji w BTL
Fot: Bogumił Gudalewski (materiały BTL). Spektakl "Na Arce o ósmej" w Białostockim Teatrze Lalek

Na Arce o ósmej? Brzmi jak tajne hasło i w pewnym sensie nim jest. Ale pamiętajcie: jeśli już naprawdę chcecie udawać kogoś, kim nie jesteście, nie żądajcie sernika! Wpadka murowana. I mnóstwo śmiechu.

Tajemnicza Arka istnieje, przez niemal godzinę miotają nią fale, ale i szał improwizacji, które na widowni wywołują regularny chichot. Choć nie powinno być wesoło: przecież świat właśnie staje na skraju zagłady! A jednak nie sposób się nie śmiać, gdy ekipa Białostockiego Teatru Lalek demonstruje alternatywną wersję biblijnego potopu.

„Na Arce o ósmej” to najnowsza premiera BTL, zrealizowana na podstawie bajki Ulricha Huba (w przekładzie Lili Mrowińskiej-Lissewskiej). Reżyseruje Paweł Aigner, znany ze znakomitych, dynamicznych, często autorskich przedstawień, w których aż kipi od rozmaitych wątków (dość przypomnieć jego słynne produkcje w BTL, jak m. in. „Texas Jim”, „Kandyd czyli optymizm”, a ostatnio „Garderobiany” czy „Zemsta”). Aigner to specjalista od długich spektakli z kilkunastoosobową obsadą - dla dorosłych. Tym razem - niespodzianka: wywołuje na scenę „tylko” pięcioro aktorów, mieści się tylko w 60 minutach i realizuje… spektakl familijny.

Ale tak naprawdę to spektakl w spektaklu - sprytny przekładaniec, w którym swoje piętro znaczeń odnajdą dzieci (te nieco starsze, w wieku szkolnym), a swoje - szybko rozszyfrują dorośli. Co oznacza, że „na Arce” bawić się będzie cała rodzina. Może też, prócz zabawy, nieco pofilozofować, a nawet się zadumać - na to też jest miejsce… do chwili, w której znów nie wpadnie w chichot. Bo najnowszy spektakl w swej wielowarstwowej konstrukcji pomieści wszystko: sprawy zwykłe i wzniosłe, egoizm i przyjaźń, frustracje i negocjacje, walkę o ciastko i niepokój o losy Ziemi. Tu znaleźć można uniwersalne pytania i próby odpowiedzi, tu wkraczają nieśmiało wątki równościowe, tu, jak w soczewce, odbija się cały świat.


Chcą oszukać system

Kto by pomyślał, że przypowieść o nas, ludziach, zreferować nam może tak doborowa, i tak jednocześnie nieporadna kompania: trzy Pingwiny, poirytowany Gołąb i nieco zgnuśniały szef wyprawy, niejaki Noe, który logistykę zwalił na barki tegoż Gołębia. Jest oczywiście i Bóg, w końcu to on sobie to wszystko wymyślił, ale jest gdzieś tak daleko, że w zasadzie nic o nim nie wiadomo, więc trzeba go sobie trochę wyobrazić, albo nawet się w niego wcielić, inaczej wszystko przepadnie z kretesem. Ale nim przepadnie, musi się jakoś zacząć, a zaczyna się w krainie wiecznego lodu, gdzie trzy Pingwiny spędzają kolejny dzień na drobnych kłótniach, zaciekłych dyskusjach, tworzeniu frakcji i ich modyfikacji (tak, tak, w trzyosobowej grupie też jest to możliwe). Ale i to się skończy, bo właśnie przybywa posłaniec z wieścią o potopie i dwoma biletami wstępu na Arkę. Dwoma. A Pingwinów jest trójka. I co teraz?

Tak zaczyna się karkołomna, zmyślna, choć czasem w stylu Gangu Olsena, próba oszukania systemu. Co tam się dzieje… nie zdradzimy jednak niczego, by nie psuć przyjemności tym, co dopiero spektakl obejrzą. Napiszemy tylko, że: improwizacja rodzi improwizację, a im dalej, tym śmieszniej. Trzech budrysów we frakach kontra zarządca Arki to niewyczerpane źródło komizmu.


Jasne i ciemne barwy

Ale dobrze napisane dialogi to jedno, to trzeba jeszcze zagrać! I grają, koncertowo. W zasadzie wszyscy: słowem, gestem, mimiką.
Po pierwsze: pingwinie trio, w znakomitej obsadzie (Łucja Grzeszczyk-Żukowska, Michał Jarmoszuk, Maciej Zalewski). Komiczne to towarzystwo, w którym każdy jest inny, każdy ma coś do powiedzenia, i każdy kogoś nam przypomina, tak wielu w tych pingwinach… nas. Jeden buńczuczny, drugi empatyczny, trzeci histeryczny, docinają sobie, podpuszczają. Ale gdy nadciąga ekstremum… wtedy czas, by zważyć przyjaźń. Co nie jest tak oczywiste.

Po drugie: Gołąb, zarządca Arki (w tej roli świetny Krzysztof Bitdorf). Szorstki służbista, zmęczony i sfrustrowany; ciągle czeka na „dziękuję” od szefa. Ale niech tylko ktoś go doceni! Rozkwita jak lilia i potrafi to pokazać.

Po trzecie: Noe (Krzysztof Piłat). Też w przewrotnej, nieco ospałej wersji, z charakterystycznymi atrybutami w dłoniach (i tu też, cicho sza, niespodzianka).

Dużo tu śmiechu, w inscenizacji i dialogach, ale humor to tylko część tego przekładańca. W końcu to rzecz o potopie, a więc i o zagładzie. Nie wszystko jest przecież zabawne, rodzą się więc pytania, przed którymi widz nie ucieknie. „Zaraz, więc ten, co zostanie, zginie?” - pyta jeden z Pingwinów z niedowierzaniem. I dalej: - Chcesz patrzeć z zimną krwią, jak on tonie?

Drugi na to z rozbrajającą szczerością: - Wtedy, gdy się to stanie, już tego nie zobaczymy. Będziemy daleko. A poza tym, to jest potop, to nie moja wina”.

Spektakl ma więc gdzieś, między wierszami, też ciemniejsze barwy, mgnienia. Stawia pytania, nie zawsze dając odpowiedzi: o naturę ludzką, o nasze wybory i odpowiedzialność za innych, w tym również świat, w dobie kryzysu klimatycznego. Są tu też pytania o Boga: jego istnienie, decyzje, (nie)sprawiedliwość. Przede wszystkim zaś jest to spektakl o potędze improwizacji, sile przyjaźni (i tolerancji), potrzebie wiary. Ale i podatności na czyjeś słowo. W wersji komicznej zaś dostajemy gotowy przykład, że zapał i szarża mogą też zgubić.


Metafora świata

Jak w teatrze pokazać potop i samą Arkę? Poniekąd siedzą w niej też widzowie. Świetna scenografia Pavla Hubički wprowadza nad widownią świetliki i bulaje - rodzaj okienek okrętowych, przez które - w wizualizacjach Sebastiana Łukaszuka - widać na przemian: spienione fale, płynącą krę czy okrętowe mechanizmy.

Intrygującym pomysłem okazuje się konstrukcja umieszczona na scenie, tak wieloznaczna, że można odczytywać ją na różne sposoby. Przechylony kufer? Zniszczony fortepian? A może rodzaj katafalku, który - gdy spektakl na chwilę przybiera ciemniejszą barwę - sygnalizuje memento mori dla nas i świata? Wtedy i Pingwiny krążące po scenie, odziane w czarne fraki i z twarzą zmienioną makijażem w maskę, przypominają przez chwilę żałobnych ceremoniarzy. Ale oto na scenę wkracza Gołąb, cały w bieli - i ponure wrażenie umyka. Konstrukcja też w jednej chwili nabiera innych znaczeń: jest nie tylko symbolem rozpadu, ale przecież i kryjówką, schronieniem, gdy trzeba kogoś ratować z opresji.

Czymkolwiek konstrukcja jest - to, jak potrafią na niej balansować aktorzy - budzi podziw. Podobnie zresztą jak cała pingwinia choreografia (i kostiumy też!), po mistrzowsku upodabniające aktorów do tych stworzeń. Te podskoki, te kroczki, kołysanie, podniesione ramiona… Znakomite.

Dodajmy jeszcze do tego muzykę, przypominającą nieco klezmerskie brzmienia, idealnie pasującą do klimatu spektaklu (Piotr Klimek). I wpadające w ucho, dobrze zaśpiewane piosenki. Dodajmy brawurowy finał - w którym akcja ratownicza wyzwala w niektórych prawdziwe „ja” i z humorem mówi o akceptacji i tolerancji.

I oto mamy spektakl dla całej rodziny: pozytywny pakiet, który bawi, wzrusza, zapada w pamięć.

Białostocki Teatr Lalek „Na Arce o ósmej”, reż. Paweł Aigner, premiera: 30 października 2025.

Monika Żmijewska

Monika Żmijewska

24@bialystokonline.pl

Przeczytaj także
Popularne dzisiaj

Masz ciekawy temat?

Wiesz, że zdarzyło się coś interesującego w Białymstoku lub okolicy? Chcesz abyśmy o czymś napisali?

Napisz do nas