POLECAMY
Przed wojną w pewnej białostockiej restauracji, zaliczającej się do pierwszorzędnych, zabawiało się kilku panów...
Towarzystwo to kulturą i zachowaniem swoim odcinało się od ogólnego nastroju sali, przepełnionej wrzaskliwymi i niesfornymi słomianymi wdowcami. Nieodzowne rekwizyty restauracyjne fordanserki, gdy oceniły możliwości owych wytwornych panów, zaczęły wyrażać chęć rozchmurzenia miłych dziubdziusiów, a inaczej: przywalać się do frajerów. Gentelmeni byli niewzruszeni. Wreszcie jedna z dam, znająca swój fach na wylot, sprawnym oczkiem wybrała tego, który kobiecie nigdy nie odmawia, i miluśko omdlewająco szepnęła: - Baronie, dla mnie jeden koniaczek z cytrynką. - Kelner, proszę podać pani koniak z cytryną! - wydał dyspozycję elegancki pan. Po chwili: - Baronie, jeszcze... jeden koniaczek... I znów kelner przyniósł na tacy złocisty płyn w kieliszku. Po czwartym jednak kieliszku kelner, mistrz fatygi, przechodząc obok wytwornego fundatora, raczył zauważyć: - Ale proszę pana, kto ją później do domu będzie odwozić? - Nie martw się przyjacielu, to się zrobi. Sprytne oszustwo Gdy do damy kelner niósł szósty kieliszek, jeden z wytwornych panów rzekł: - Coś mi się kolor tego koniaczku nie podoba. Ano zobaczymy... I fundator przysiadł się do damy: - Pozwól piękna pani, że z twego pucharu wychylę choć jeden łyk na twoje zdrowie. Wychylił i splunął z obrzydzeniem. - Granda, łobuzy! Bo to była herbata. Tak nabijano w butelkę wytwornych panów w knajpach białostockich.
Judyta Kokoszkiewicz
24@bialystokonline.pl
Kultura i Rozrywka 08:10
Aktualności 08:00
Nauka 07:50
Sport 2025.11.02 19:53
Sport 2025.11.02 09:36
Sport 2025.11.02 08:46
Sport 2025.11.01 15:32
Masz ciekawy temat?
Wiesz, że zdarzyło się coś interesującego w Białymstoku lub okolicy? Chcesz abyśmy o czymś napisali?
Napisz do nas
Więcej informacji