Mówią: "Jak ktoś służy w Straży Granicznej, to ma szacunek i poważanie u ludzi" [WYWIAD]

2021.11.25 07:50
Reportaż Anny Gorczycy pt. "Straż graniczna" miał swoją premierę 10 listopada tego roku. Chyba nikt się nie spodziewał, że wydanie tej książki zbiegnie się tak bardzo z sytuacją na granicy polsko-białoruskiej. Tym bardziej warto poznać jej treść.
Mówią: "Jak ktoś służy w Straży Granicznej, to ma szacunek i poważanie u ludzi" [WYWIAD]
Fot: Materiały prasowe
Anna Gorczyca

- Jak długo trwało zbieranie materiału do książki "Straż graniczna"?

Wydawcy dali mi sporo czasu na pracę nad książką. Od podpisania umowy w grudniu ub.r. do jej oddania miałam pół roku. Jednak życie zweryfikowało te plany. W lutym, niespodziewanie dla wszystkich zrezygnował ze stanowiska prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc. Ogłoszono wybory, na Rzeszów patrzyła cała Polska. Dla dziennikarzy rozpoczął się czas bardzo intensywnej pracy, dla mnie również. Do zbierania materiałów do książki zabrałam się dopiero w kwietniu. Zakończyłam ją w lipcu.

- Czy jeździła Pani w miejsca, gdzie rozgrywają się historie opisane w reportażu?

Byłam w placówkach SG na Podkarpaciu, m.in. w Medyce, Ustrzykach Górnych, na lotnisku w Jasionce. Mogłam podpatrzeć jak wygląda praca pograniczników w najbardziej newralgicznych miejscach. Byłam z nimi na granicy polsko-ukraińskiej. Spotykałam się z nimi także poza placówkami. Niestety nie byłam na granicy z Białorusią. Gdy pracowałam nad książką, na tej granicy było jeszcze spokojnie.

- Co było najtrudniejsze w tworzeniu tej książki?

To moja pierwsza książka. Nie miałam doświadczenia w rozłożeniu pracy tak, żeby nie pisać przez 20 godzin dziennie. A tak się niestety zdarzyło. Sporą trudnością było dotarcie do ludzi, którzy mogli mi opowiedzieć o tym, o czym chciałam pisać. Niektórzy nie mogli mówić, bo obowiązuje ich tajemnica, inni akurat byli nieobecni. Koronawirus również skomplikował dotarcie do niektórych rozmówców.

- Miała Pani styczność z opowieściami nieraz przykrymi, budzącymi emocje, jak np. próby nielegalnego przekraczania granic, jak reagowała Pani na nie?

Każda historia o ludziach, którzy próbowali przekroczyć granicę idąc z dziećmi, nieraz bardzo małymi, powoduje, że zastanawiam się nad tym, jak bardzo musieli być zdeterminowani, żeby pokonać tysiące kilometrów, ryzykować zdrowie i życie swoje i dzieci. Od czego uciekali? Jak wielkie nadzieje na lepsze życie dla swoich dzieci musieli mieć wyruszając w taką podróż?

Mimo upływu lat wciąż porusza mnie historia Kamisy, Czeczenki, której trzy córki umarły z wycieńczenia i zimna na granicy polsko-ukraińskiej. Na tle wydarzeń na granicy z Białorusią może już tak nie szokuje, ale gdy się wydarzyła, wzbudziła ogromne emocje, ogromne poruszenie. Byłam w Bieszczadach następnego dnia po tym, gdy odnaleziono Kamisę i dziewczynki. Razem z innymi dziennikarzami przez kilka dni koczowaliśmy pod szpitalem w Ustrzykach Dolnych. W tym szpitalu umieszczono Kamisę i jej synka, stamtąd zabrano ciała dziewczynek. Doskonale pamiętają ją również pogranicznicy nie tylko z Ustrzyk Górnych. Tak jak pamiętają wiele podobnych historii, które na szczęście nie miały tak dramatycznego finału.

- Myśli Pani, że praca w Straży Granicznej wymaga poświęceń, a także powołania?

Straż Graniczna to służba. Wymaga odpowiednich predyspozycji psychicznych, dużej sprawności fizycznej a na niektórych stanowiskach dodatkowych, bardzo specjalistycznych, umiejętności. Na pewno wymaga poświęceń, bo trzeba iść na służbę w niedzielę czy święta i zostawić rodzinę. Jak ktoś ma przydział na zieloną granicę to musi się sporo nachodzić czy nabiegać, ryzykując spotkanie niebezpiecznymi ludźmi. Na pewno wymaga powołania. Bez niego nie można pokonywać kilkadziesiąt kilometrów po górach przez miesiąc czy dwa. Bez powołania nie da się przepracować w takiej służbie kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.

- Czym kieruje się ta służba, co dla niej jest najważniejsze wg Pani?

Na pewno najważniejszym zadaniem jest ochrona granic. Na Straż Graniczną patrzymy głównie przez pryzmat migrantów, którzy próbują nielegalnie przekroczyć granicę. Wielu z nich ucieka przed wojną i biedą. Ale nie można wykluczyć, że wśród nich są przestępcy, terroryści czy ekstremiści. To ich nie można wpuścić do naszego kraju. Rzadko myślimy o innych zadaniach Straży Granicznej czyli o walce z przemytem papierosów, narkotyków. A to również bardzo ważne zadania.

- Dzisiaj bycie w Straży Granicznej to prawdziwe wyzwanie, biorąc pod uwagę wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej. Polska opinia publiczna jest także podzielona co do jej działań. A jaki Pani ma stosunek do Straży Granicznej?

Zbierając materiały do książki rozmawiałam z pogranicznikami i usłyszałam takie zdanie: "Jak ktoś służy w Straży Granicznej, to ma szacunek i poważanie u ludzi". W tych małych przygranicznych miejscowościach, w których są placówki SG, w których mieszka wielu funkcjonariuszy, wszyscy się znają, wiedzą co kto robi i co jest wart. Są wybierani na radnych, sołtysów. Służba w Straży Granicznej była nobilitacją dla młodego chłopaka czy dziewczyny. W tych rozmowach padło również stwierdzenie, że w przeciwieństwie do policji, którą postawiono przeciwko protestującym kobietom czy obrońcom Konstytucji, Straż Graniczna nie została wykorzystana w rozgrywkach politycznych.

Nie minęło wiele czasu i zobaczyliśmy obrazki z granicy z Białorusią, przeczytaliśmy informacje o pogranicznikach, którzy przepychają na Białoruś rodziny z dziećmi, przerzucają przez druty ciężarne kobiety, zabierają ludzi ze szpitali i przewożą ich w nieznane miejsce. Dowiedzieliśmy, że Straż Graniczna nie pozwala na udzielenie pomocy humanitarnej. To były szokujące wiadomości.

Straż Graniczna wypełnia swoje ustawowe obowiązki, ale źle się stało, że nie pozwala na udzielenie pomocy humanitarnej. Sądzę, że ci pogranicznicy, którzy znaleźli się w tamtym miejscu i tamtym czasie mieli wątpliwości i dylematy moralne, czy to co robią jest słuszne i właściwe. Sądzę, że wielu z nich jest rozdartych wewnętrznie, wielu z nich nie chce tak postępować. Mają dzieci, widzą dramat dzieci, które są po białoruskiej stronie. Ale zapewne, jak w każdym zbiorowisku tak i w Straży Granicznej są ludzie, którzy uwielbiają poczucie władzy i siły i uwielbiają pokazywać "kto tu rządzi". Tacy są zapewne również wśród tych, którzy są przy granicy z Białorusią.

Stres, niepewność, lęk o to, co może wydarzyć się, gdy konflikt będzie eskalował, potęgują agresywne zachowania. Decyzje o tym co mają robić zapadają gdzieś wyżej. Nie w komendzie placówki czy oddziału, nie w komendzie głównej, tylko jeszcze wyżej. Myślę o ludziach, z którymi rozmawiałam i przyznam, że bardzo trudno mi sobie wyobrazić ich w tych sytuacjach na białoruskiej granicy.

- Co właściwie spowodowało, że podjęła Pani taki temat w swojej książce?

Dostałam propozycję z wydawnictwa. Potraktowałam to jako wyzwanie zawodowe.

- Do kogo kieruje Pani "Straż graniczną"? Czy jest to pewnego rodzaju "misja", by przybliżyć czytelnikom i czytelniczkom kulisy pracy strażników?

Serial "Wataha" wzbudził ogromne zainteresowanie Strażą Graniczną. Sporo wątków miało pierwowzór w rzeczywistości, ale serial sensacyjny rządzi się swoimi prawami. Powstało wiele książek o pracy policjantów i policjantek. Nie było książki o Straży Granicznej. Nie czułam "misji", chciałam napisać ciekawą książkę o niektórych aspektach służby w Straży Granicznej. Mam nadzieję, że choć trochę się to udało. A dzięki kilku tekstom o tym jak działają przemytnicy ludzi czy papierosów ten obraz jest pełniejszy.

- Bardzo dziękuję za rozmowę!

Anna Kulikowska
anna.kulikowska@bialystokonline.pl

1740 osób online
Wersja mobilna BiałystokOnline.pl
Polityka prywatności | Polityka cookies
Copyright © 2001-2024 BiałystokOnline Sp. z o.o.
Adres redakcji: ul. Sienkiewicza 49 lok. 311, Białystok, tel. 85 746 07 39